Fakt, że od września trafi do szkół ponadpodstawowych zdecydowanie więcej uczniów niż zazwyczaj, ze względu na podwójny rocznik, był dla wszystkich oczywisty. Z tym tylko, że nie wszyscy się do tego należycie przygotowali. Chodzi głównie o przewoźników mających zapewnić transport młodzieży do szkół.
Okazuje się, że w wielu polskich miastach wielkim problem dla uczniów jest dotarcie do szkół, bo w godzinach największego porannego szczytu autobusy dowożące młodzież z okolicznych miejscowości są tak obłożone, że dochodzi do sytuacji, iż nie wszyscy chętni zabierani są z przystanków. Podobnie jest w godzinach popołudniowych, gdy w szkołach kończą się zajęcia. Ale sytuacja ta nie dotyczy bynajmniej dowozów z powiatów i mniejszych miejscowości do metropolii, gdyż występuje ona w wielu miastach, które pobudowały duże osiedla mieszkalne na peryferiach. Linie obsługujące tzw. miejskie sypialnie też obłożone są ponad miarę. Zarówno przewoźnicy, którzy powygrywali przetargi, jak i przedstawiciele komunikacji miejskich robią dobrą minę do złej gry, twierdząc, że często mamy do czynienia ze sztucznym tłokiem, gdyż pasażerowie niechętnie przesuwają się w głąb pojazdów, co uniemożliwia wsiadanie do pojazdów kolejnym chętnym. Twierdzą ponad to, że cały czas napływające sygnały są na bieżąco weryfikowane i według zapewnień osób odpowiedzialnych za transport miejski i podmiejski już niedługo sytuacja powinna ulec poprawie i się ustabilizować. Dodatkowo w sprawę zaangażowało się bezpośrednio wielu dyrektorów szkół wysyłając stosowne pisma z prośbą o szybką interwencję. Niemniej póki co, zapowiadanej poprawy nie widać…